Czesława Kwoka miała 14 lat. Po przyjeździe wytatuowali jej na lewym przedramieniu numer 26947. Potem zrobili jej zdjęcie. Nie wcześniej niż strażnik pobił ją pałką. Niemcy wysłali dziewczynkę i jej matkę do Auschwitz na zagładę. Obie pochodziły z terenów Polski, które naziści uznali za wyłącznie niemieckie, a mieszkający tam Polacy musieli zostać przesiedleni. Dla nowych władców Auschwitz wydawało się logicznym miejscem.
Hitler uznał język polski za martwy w momencie, gdy ogłosił, że Polska jest martwym narodem. Młoda dziewczyna nie mówiła po niemiecku i prawdopodobnie nie rozumiała niemieckich komend. Nie wiemy, dlaczego zakwalifikowano ją jako więźnia politycznego. Wiemy jednak, że wszystkim więźniom politycznym robiono zdjęcia głowy w trzech różnych pozach. Fotograf, Wilhelm Brasse, sam więzień z numerem 3444, był niewiele starszy od Czesławy. Jej historia, spotęgowana przez nawiedzające ją obrazy, pozostała z Brasse długo po zakończeniu wojny. On sam, podczas wywiadu w 2005 roku, wciąż mógł sobie przypomnieć dziewczynę, wycierającą zakrwawioną wargę i patrzącą prosto w jego kamerę, nie zdając sobie sprawy, w jakim monstrum skończyła. Naiwna, jak to często bywa w tym wieku, rzucona w piekło etnicznych rzezi, nie potrafiła poradzić sobie z bestialstwem niemieckiej machiny zabijania.
Nazistowska obsesja na punkcie przechowywania dokumentacji była legendarna, ale wiele zdjęć, zachowanych przez grupę oddanych ludzi, przetrwało, czego nie można powiedzieć o ich modelach. Ukrywanie negatywów oznaczało pewną śmierć w przypadku złapania.
A biblioteka filmowa była bogata.
Był tam film przedstawiający grupę radzieckich więźniów zakatowanych na śmierć. Była tam kolekcja ciekawszych tatuaży, ostrożnie usuniętych z martwych ciał, rozciągniętych między szpilkami i zakonserwowanych w płynie jako eksponaty patologiczne. Brasse do dziś pamięta moment, w którym zrobił zdjęcie twarzy kobiety dokładnie w chwili wejścia do komory gazowej.
Niemcy rozwiązali zadanie zabijania całkiem dobrze - ich komory gazowe wykonywały swoją pracę z legendarną skutecznością. Mieli problem z utylizacją ciał, ponieważ ich krematoria nie były tak wydajne.
Wilhelm Brasse, z ojca Austriaka i matki Polki, miał własną historię. Okupanci dali mu szansę na przyznanie się do niemieckiego dziedzictwa i podpisanie Volkslista. To dałoby mu nadzieję na przeżycie bez zmartwień. Odmówił, bo czuł się Polakiem. Więc jego też wysłali do Auschwitz. Ale tam jego umiejętności fotograficzne uratowały mu życie.
Czesława Kwoka zmarła, prawdopodobnie po zastrzyku fenolu w serce. Dla strażników ta metoda zabijania była lepsza niż ta z użyciem kuli. Tańsza, mniej hałaśliwa i znacznie mniej brudząca - nie rozlewała krwi. Zwykle dwóch strażników przytrzymywało więźnia, podczas gdy trzeci wstrzykiwał śmiertelny roztwór. Wprowadzał długą igłę tuż poniżej mostka i kierował jej końcówkę w górę, do głowy. Następnie opróżniał dużą strzykawkę bezpośrednio do krwiobiegu. Jestem pewien, że w przypadku dziewczynki wystarczył jeden strażnik.
A co z Wilhelmem Brasse? Po wyzwoleniu obozu koncentracyjnego fotograf nigdy więcej nie wziął do ręki aparatu. Prawdopodobnie z tego samego powodu, dla którego weterani z Wietnamu starają się ukryć swoje wspomnienia w najodleglejszych zakątkach mózgu. Po udziale, a nawet byciu świadkiem takich okrucieństw, szkody psychiczne były równie długotrwałe, co niewidoczne.
W czasie wojny w Polsce zginęło procentowo najwięcej ludności. Następnie straciliśmy co najmniej dwa pokolenia w wyniku rzezi II wojny światowej i następującej po niej zmiany reżimu.
Tak więc, jeśli ktoś zastanawia się, dlaczego Polacy mają tak silne uczucia do prowadzenia wojen, niech przeczyta tego bloga.
I przestudiuj historię.