Włochy: Naród, który miażdży swoją młodzież. (NYT, 30 października 2013 r.)
Włochy łamią serce. (NYT, 26 października 2013 r.)
Dwa ostatnie artykuły opublikowane w New York Times przykuły moją uwagę. Oba komentują exodus włoskiej młodzieży, zwłaszcza mężczyzn, i ich wyjazdy do Francji, Anglii, a dla bardziej szczęśliwych do Stanów Zjednoczonych. Oba artykuły podają stagnację gospodarki i bezrobocie na poziomie 40% dla osób w wieku 15-24 lat jako najbardziej prawdopodobny powód i lamentują nad przyszłością tego wspaniałego kraju. Znam niektóre z tych osób. Byli moimi nauczycielami we Włoskim Instytucie Kultury w Los Angeles.
Z wielu powodów Włochy są bardzo bliskie mojemu sercu. Czasami mam wrażenie, że moi polscy przodkowie dawno, dawno temu pochodzili z Półwyspu Apenińskiego. Co ważniejsze, w wieku 30 lat opuściłem Polskę i przeprowadziłem się do Stanów Zjednoczonych.
Przeprowadzka jako taka, z jednego kraju z jego historią, językiem, zwyczajami do innej części świata, to wielka sprawa i jest tym większa, im jestem starszy. Zostawia się za sobą stare korzenie, przyjaciół i wyjeżdża do zupełnie nowego środowiska, najczęściej po to, by zacząć wszystko od początku. Konieczne jest znalezienie nowych przyjaciół, nowego sposobu poruszania się w nieznanym środowisku. Język jest zazwyczaj problemem. Tak było w moim przypadku, mimo że wydawało mi się, że znam go dość dobrze. Swoją edukację medyczną musiałem zaczynać od początku, choć przed wyjazdem byłem wykładowcą w szacownej Klinice Chirurgii Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Mój dyplom lekarski musiał zostać zweryfikowany w wyczerpującym teście w Ambasadzie Amerykańskiej w Warszawie, do której wejście było pilnowane przez całą dobę przez naszych agentów bezpieczeństwa. Zdobycie miejsca na rezydenturze w tym kraju było nie lada wyzwaniem, zwłaszcza zza oceanu. Kiedy wyjeżdżałem, moja mama miała łzy w oczach. Dla mnie nie było żadnego problemu. Dla niej moja przyszłość rysowała się w ciemnych barwach. Dla mnie nie wyglądała różowo, ale biało i o wiele jaśniej niż dla moich rodziców. Nie wiedziałam, czego się spodziewać, ale byłam podekscytowana i pełna optymizmu. W następnym roku przyjechała odwiedzić mnie w Cincinnati zimą, która była tak ciężka jak zawsze. Miasto było zasypane śniegiem. Lotnisko było zamknięte. Podobnie jak drogi i autostrady. Pielęgniarki musiały być dowożone do szpitali ciężarówkami Gwardii Narodowej. Miałem dyżur co drugą noc, co oznaczało, że po całonocnej pracy i normalnym dniu wracałem do domu, by się z nią zobaczyć, trochę przespać i wrócić do szpitala. Telewizor, który dostałem dla niej od wujka, nie działał, a ja nie miałem pieniędzy, by kupić nowy. Nie oglądałem telewizji zbyt często, chociaż było to zalecane, aby wzmocnić nasze umiejętności językowe.
Po kilku tygodniach mieszkania w moim mieszkaniu, kiedy prawie cały czas byłem w szpitalu, a ona nie mogła nawet wyjść sama na spacer, nadszedł czas, aby wróciła do Polski. "Jakie ty tu masz życie?" - powiedziała. "Dlaczego nie wrócisz ze mną do domu?".
Nie byłem jedyną osobą z mojej szkoły medycznej, która odeszła. Prawie 30% moich kolegów z klasy zrobiło to samo. Byliśmy nazywani tymi, którzy "wybrali wolność" przez drugą grupę, często z diabelskim uśmieszkiem w oczach.
Dlaczego więc to zrobiliśmy?
Nasza sytuacja polityczna w Polsce była ponura. Partia komunistyczna nadzorowała każdy aspekt naszego życia. Powiedziano mi, że moja kariera w szkole medycznej będzie zagrożona, jeśli nie wstąpię do partii. A ja z zasady nie chciałem tego robić. Gospodarka była w rozsypce, a standard życia również nie był wysoki. Moja rodzina była biedna i nie mieliśmy nikogo za granicą, kto mógłby nas chociaż zaprosić do odwiedzenia, ani nie mieliśmy funduszy na samodzielne wykupienie wycieczek. Podróżowanie po Europie Wschodniej nie było wielkim problemem i to robiłem. Zdobycie paszportu to był projekt i loteria, ale jak już się udało, to $15 było wszystkim, co można było ze sobą zabrać. Legalnie.
Ale najciekawsze było to, że nie byłem nastawiony na pozostanie po pierwszym wyjeździe. Planowałem i zostałem wysłany w celu nauczenia się, jak wykonywać operacje na otwartym sercu i ustanowienia programu w mojej szkole medycznej. Naprawdę spodziewałem się wrócić po roku stypendium i doświadczeniu życia "po drugiej stronie". Wróciłem, aby zobaczyć się z moim ojcem po jego poważnej operacji i spędziłem z nim kilka dni. Odwiedziłem mój szpital i po kilku rozmowach z ludźmi z mojego oddziału zdałem sobie sprawę, że po drugiej stronie będę miał więcej możliwości zawodowych i życiowych.
Więc wróciłem i zostałem tutaj.
Były oczywiście problemy. Rozwiązywałem je jeden po drugim, a po ślubie razem z żoną. Były też radości. Wiele z nich. I te również świętowaliśmy razem.
Czy dokonałbym tego samego wyboru, gdybym miał szansę, zrobić to jeszcze raz? Jak najbardziej!
Czy miałbym udane życie pozostając w Polsce? Prawdopodobnie tak, ale nie ma sposobu, aby się tego dowiedzieć.
Rok temu mieliśmy 45-letni zjazd mojej klasy ze szkoły medycznej. Spotkanie starych znajomych było fascynującym doświadczeniem. Niektórzy z nich byli bardziej rozpoznawalni niż inni. Niektórzy nie mogli przyjechać ze względów zdrowotnych, innych po prostu już nie było. Ale każdy z tych, którzy przyszli, miał coś, co pozostało z dawnych czasów, coś, dla czego był wyjątkowy. To był ten szczególny sposób uśmiechania się, mówienia, śmiechu czy głosu. To zostaje z tobą na zawsze, chyba zakorzenione w twoim DNA. Siwe włosy lub ich brak nie mogą tego zmienić. Podobnie jak pismo odręczne czy odciski palców.
Od czasu do czasu pojawia się też inne, bardzo właściwe pytanie, głównie zadawane przeze mnie. Jeśli nie podobał mi się kierunek, w którym zmierzał mój kraj, dlaczego nie zostałem i nie walczyłem o jego zmianę? To bardzo słuszne pytanie, z którym boryka się wielu młodych ludzi i które zadają sobie, głównie po cichu, ludzie mieszkający w Polsce. W tamtym czasie, kiedy zdecydowałem się zostać w Stanach Zjednoczonych, czułem się bardzo dobrze z moją decyzją. Nadal tak jest. Ale są ludzie, którzy nie są. Chcieliby pozostać w miejscu, w którym się urodzili, a teraz wracają, jeśli jeszcze mogą. Życzę im wszystkiego dobrego.
Do moich włoskich przyjaciół: Dziś jest inny dzień.
Do moich polskich rodaków: Jeszcze Polska nie zginęła...