Jak się opiekujemy. Moja matka.

Jak się opiekujemy. Moja matka.

"Matka jest tak szczęśliwa, jak jej najbardziej nieszczęśliwe dziecko".

Nicole Helget, Stillwater

Kiedy wybuchło Powstanie Warszawskie, miałem 6 miesięcy. Mieszkaliśmy w centrum miasta, gdzie walki były najbardziej brutalne. Pewnego dnia grupa powstańców przyprowadziła do nas dwoje niemowląt, których matki zostały zabite przez Niemców. Jednym z nich był żydowski chłopiec. Warszawa była regularnie bombardowana, brakowało jedzenia. Ponieważ byłem karmiony piersią, moja matka była oczywistym wyborem dla młodych bojowników szukających pomocy. Żołnierze obiecali jej dodatkowe racje żywnościowe. Przejęła więc obowiązki opieki nad trójką krzyczących dzieci. Szczęśliwie, powiedziano mi. Później, gdy mogliśmy już przyjmować pokarmy dla dorosłych, dwójka mojego tymczasowego rodzeństwa przeszła w inne ręce. Mama opowiadała mi, że po zakończeniu wojny próbowała odnaleźć tę dwójkę, ale w ogólnej zawierusze, gdy bezlitośnie wyrzucono nas z naszego mieszkania, które potem zrównano z ziemią, nie było to priorytetem.

Pamiętam, jak moja siostra i ja dorastaliśmy w komunistycznej Polsce. Matka była helikopterowym rodzicem, zanim pojawiły się helikoptery. Była naszą klasową matką. Moja najlepsza nauczycielka pytała ją, jak wychowuje swojego jedynego syna. Wszystko to w czasie, gdy próbowała dokończyć swoją edukację, przerwaną przez niemiecką inwazję. Uczestniczyła we wszystkich moich próbach skrzypcowych i wielu meczach siatkówki. Więc kiedy wsiadłem do samolotu, aby przyjechać do Stanów Zjednoczonych, płakała. Moja siostra powiedziała mi później, że matka nie sądziła, że mnie jeszcze zobaczy.

Nic więc dziwnego, że kiedy nadarzyła się okazja, moja matka nie zastanawiała się dwa razy nad przeprowadzką do Stanów Zjednoczonych. Moja siostra już tu była. Ale ostatnią podróż do Kalifornii odbyła sama. Ojciec zmarł wkrótce po ich przyjeździe, gdy wciąż mieszkali z moją siostrą w Miami.

Pamiętam, jak odbierałem ją z lotniska LAX. Ściskała urnę z prochami męża.

Ale w tym kraju rozkwitła. W wieku siedemdziesięciu lat, w miejscowym kościele, uczęszczała na lekcje angielskiego jako drugiego języka. Naukę angielskiego rozpoczęła jeszcze w Warszawie, chcąc lepiej komunikować się z wnukami. Tutaj matka przezwyciężyła początkowy szok związany z zakupami w supermarkecie. Znalazła nową grupę przyjaciół. Była nieustępliwa w próbach interakcji z wnukami. W większość niedziel woziliśmy ją do kościoła. Chciała nawet nauczyć się prowadzić samochód, ale w tym momencie musiałem postawić granicę.

Świadczenia socjalne nie były jednak głównym błogosławieństwem jej przyjazdu do nas.

Miesiąc po jej przyjeździe umówiliśmy się na mammografię. Wykazało raka. Za kilka tygodni moja przyjaciółka przeszła mastektomię. Do końca życia była wolna od choroby. Ale potem zaczęły się problemy zdrowotne. W drodze z niedzielnego kościoła zauważyłam, że ma udar. Zawiozłem ją do mojego szpitala, gdzie została przyjęta. Znając jej siłę woli i determinację, nie byłem zaskoczony, że tak dobrze wyzdrowiała. Potem, podczas spaceru, upadła i złamała biodro. Na szczęście za kilka minut mój syn jechał do domu i zaniósł matkę z powrotem do jej mieszkania. Zabraliśmy ją do szpitala, gdzie jeszcze tego samego wieczoru wylądowała na stole operacyjnym. Inny mój przyjaciel naprawił jej biodro. Mniej więcej rok później moja matka potrzebowała rozrusznika serca i poprosiła mnie, żebym to zrobił. Nie zastanawiałem się dwa razy, ale nie byłem przygotowany na reakcję niektórych osób w szpitalu. Argumenty były głównie emocjonalne (jak można operować własną matkę?). Ale cóż, matce się nie odmawia (z wyjątkiem sytuacji, gdy chciałaby nauczyć się prowadzić samochód po siedemdziesiątce).

Przez cały ten czas mama miała swoją grupę przyjaciół, głównie polskich emigrantów, głównie kobiety. Uczestniczyłem w niektórych z tych spotkań. Potem żartowałem, że kobiety dzieliły się swoimi mężami, ich gotowaniem, tym, jak dobrze karmią swoich mężów i jak wszyscy umierają. Mama widziała wiele meczów hokejowych dzieci i koncertów Jasona. Odwiedziła nawet Warszawę, zatrzymała się u przyjaciół i sama podróżowała.

Później jednak jej stan psychiczny zaczął się pogarszać. Padła diagnoza choroby Alzheimera i jej internista, inny mój znajomy, rozpoczął leczenie. Po tym, jak dowiedzieliśmy się, że zostawiła włączony gaz po gotowaniu, musieliśmy odebrać jej przywileje kuchenne. Potem złamała kolejne biodro. Ponownie, operacja została przeprowadzona szybko i jeszcze tego samego wieczoru rozpoczęła rehabilitację. Pamiętam, jak szedłem z nią do niedzielnej komunii. Trzymałem ją mocno za łokieć, ponieważ nie chciała chodzić z chodzikiem. Uparta, jak zawsze.

Doszło do tego, że zaczęła wymagać nadzoru przez całą dobę. Z ciężkim sercem znaleźliśmy jej miejsce, które mogło zapewnić taką opiekę. Tam często ją odwiedzaliśmy. Szczególnie cieszyła się z odwiedzin moich dziewczynek w strojach maturalnych. Na Boże Narodzenie tego samego roku Bonnie zorganizowała duże spotkanie rodzinne, a matka uczestniczyła w uroczystości, tym razem z chodzikiem. Była na tyle przytomna, że zaśpiewała kilka polskich kolęd. Nazwaliśmy to "naszym najlepszym Bożym Narodzeniem w historii". Było to również jej ostatnie Boże Narodzenie. Wkrótce przestała rozpoznawać swoich gości, chociaż miałem wrażenie, że do końca rozpoznawała mnie. W wielkanocny poranek zauważyłem, że oddycha dość ciężko. Nie wydawała się na mnie reagować. Jej internista zadzwonił do mnie z pytaniem, czy chcemy wykonać dodatkowe pomiary. Nie chcieliśmy. Mój syn poprosił, abym tam był i odwiozłem go do matki. Zmarła tego samego dnia. W Niedzielę Wielkanocną, najważniejsze dla niej święto.

Pochowaliśmy ją kilka dni później. Obok jej męża.

Podczas pogrzebu przypomniałem sobie, jak powiedziała, że jej pobyt w Stanach Zjednoczonych był najprzyjemniejszym okresem w jej życiu.