Niedawno uczestniczyłem w jubileuszu pięćdziesięciolecia ukończenia Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Pięćdziesiąt lat! Pięćdziesiąt lat? Wtedy nie myślałem, że będę żył tak długo.
Pięćdziesiąt lat temu wszyscy zebraliśmy się w tym samym mieście, otrzymaliśmy granatowe książeczki z naszymi zdjęciami, a następnie rozproszyliśmy się po całym świecie. Po zakończeniu kariery, wszyscy - cóż, większość z nas - wróciliśmy w to samo miejsce, by odebrać nasze nowe nagrody. Tym razem książeczka była czerwona i nieco większa. Były przemówienia, uściski dłoni i niespodzianki. Pamiętam, że pomyślałem "Boże, jak oni staro wyglądają!". Ale potem zdałem sobie sprawę, że wszyscy ci ludzie patrzą na mnie i prawdopodobnie odnoszą takie samo wrażenie.
Zmieniliśmy się. Naszym największym osiągnięciem było samo pojawienie się. Niektórzy przyszli z żonami, niektórzy z dziećmi, niektórzy z laskami, niektórzy na wózkach inwalidzkich. Jeden z moich przyjaciół biegł po schodach, aby odebrać dyplom.
Ale uderzyła mnie jedna rzecz. Pomimo upływu lat, pomimo zmian w naszym wyglądzie fizycznym, zawsze coś pozostawało. Głos, uśmiech, drobne manieryzmy, sposób chodzenia. Coś zostało z dawnych czasów. Często nie potrafiłem rozpoznać osoby na pierwszy rzut oka, ale rozpoznawałem ją, gdy mówiła.
W mojej szkole medycznej dowiedziałem się, że co siedem lat cały zestaw atomów w danym ludzkim ciele jest wymieniany na nowy. Byliśmy na naszym ósmym zestawie.